sobota, 20 czerwca 2015

Rozdział IV


"Osamotnienie jest najcięższą karą, jaką człowiek może skazać na siebie"



                   Spojrzała na walizkę leżącą na łóżku, a zaraz potem na płaczącą Becky, która siedziała obok niej. Wszystkie ubrania i najpotrzebniejsze rzeczy już spakowała i bardzo starała się przypomnieć sobie co by mogła jeszcze spakować, ale przez jęki przyjaciółki, nie potrafiła się skupić. Wiedziała, że będą ją odwiedzać tak często jak to tylko możliwe, ale myśl o tym, że nie będzie widziała najbliższych codziennie, nie dawała jej spokoju. Dostała od taty pokaźną sumę pieniędzy, aby dokładać się do składek i na prowadzenie godnego życia. Od Niny również dostała pieniądze, które przyjęła pod przymusem. Nie lubiła dostawać pieniędzy od obcych, nawet od ojca było jej wstyd wziąć, ale inaczej nie miałaby nawet na jedzenie. 
                   Tak jak się spodziewali wszyscy, rodzina Herondale bardzo chętnie zgodziła się na przyjęcie pod swoje skrzydła Gabrielli, mówiąc, że ma tylko jednego wychowanka, z którym powinna się dogadać. Pani Julie bardzo się ucieszyła, gdy usłyszała głos Adama. Widać było, że tęskniła za nim. Adam powiedział jej krótko i zwięźle, że o ciąży Gabrielli nie może się nikt dowiedzieć oprócz jej i Johna, jej męża.
- Przestaniesz płakać kiedyś? - zapytała Gabriella.
- Jakoś nie potrafię. Za pół godziny masz pociąg, zaraz wyjdziesz z tego pokoju, a ja zobaczę cię dopiero za miesiąc. - i znowu wybuchła płaczem. 
- Ale za to cały lipiec będziesz w Grecji! Czeka cię wspaniała podróż. A mnie? Za niedługo będę chodzić z ogromnym brzuchem - dodała, dotykając się po brzuchu z uśmiechem.
- Ty? Ty się uśmiechasz? To niemożliwe! Chyba się przewidziałam. 
- Muszę przyjąć wszystko, co los mi da. Trochę ciężko bez mamy, chciałabym aby była tutaj.
- Jest ciągle w twoim sercu i ty to wiesz.
- Ale nie czuję nic, żadnych emocji. Jestem taka obojętna...
- Nie jesteś, jakbyś była, to byś nie cierpiała. 
- Och daj spokój, każdy cierpi, a że mnie zebrało się dość sporo tego, to już nie moja wina. 
- Ok. Spakowałaś już wszystko? - Becky siliła się aby zmienić temat. 
- Tak, już możemy iść. 
                          Nienawidziła pożegnań. Zresztą, kto je kocha, zapytała się w duchu. Poleciały łzy, wycałowała wszystkich, a teraz siedzi sama w pociągu. Wokół tylu ludzi, a ona czuje się samotna. Ale kogoś ma. Swoje dziecko. W duchu dziękowała swojemu ojcu za pieniądze na koncie przeznaczone na wychowanie tego maleństwa. Teraz musi najbardziej na siebie uważać, jeden pochopny krok, a może zmienić życie dziecka. Założyła słuchawki, puściła piosenkę i spróbowała się odprężyć i przestać myśleć w pesymistyczny sposób. Ma nadzieję, że nowi domownicy pokochają ją jak jej ojca, a życie tam jej się podoba. Jej rozmyślenia przerwały wibracje telefonu. To był Alex.
Bez zbędnych ceregieli rozłączyła się, ale to nic nie dało, bo telefon znów wibrował.
- Czego chcesz? - rzuciła ostro.
- Hej Gabi... - ciągnął Alex. - Chciałbym cię przeprosić, nie powinienem ci tego tak powiedzieć.
- A jak powinieneś? Skłamać? To przecież moja działka. - po chwili namysłu dodała - Zresztą twoja też. - pomyślała o jego obietnicy.
- Mogłem wcześniej powiedzieć. Spotkamy się? Porozmawiamy..
- Jadę na wakacje. Nie mam dla ciebie czasu. - wiedziała, że go rani, ale on zrobił to samo.
- Proszę cię, nie kłam. - powiedział nerwowo.
- Masz rację, po prostu nie chcę cię oglądać, tej fałszywej mordy! A co, już Elena odeszła? Tak samo jak poprzednio? - zaśmiała się do telefonu.
- Nie rozmawiajmy o niej...- powiedział smutno - Proszę tylko o rozmowę, to tak dużo?
- Lepiej rozmawiaj sobie z Eleną, pa. - rozłączyła się i nie odebrała już ani jednego telefonu od niego.
                    Po 4 godzinach jazdy w pociągu miała dość. Wszystko ją bolało, w głowie czuła jakby stado słoni tłukło się, a jelita w brzuchu się skręcały. Wysiadła na stacji i z pomocą pewnego miłego mężczyzny wyciągnęła walizkę. Rozejrzała się i szybko stwierdziła, że miasto jest przepiękne. Drewa wydawały się zieleńsze niż w Londynie. Dostała wskazówkę od taty aby usiąść na jednej ławce w parku, a John ma przyjechać po nią. Chwyciła więc walizkę, która wydawała się ważyć tonę, i pomknęła uliczką przez tłum ludzi. W powietrzu rozchodził się przepiękny zapach jaśminu i lipy. Obok uliczki były posadzone róże, które wyglądały ślicznie. Zaczęła zachwycać się każdym detalem, każdym nowym zapachem. W centrum miasta nie mogła tego robić, a teraz czuła się jak małe dziecko, które łaknie każdego centymetra tej ziemi. Była bardzo szczęśliwa i był to widać po jej twarzy i zachowaniu. Rozłożyła ręce. Walizka zrobiła się lekka jak piórko.
- Ej! Uważaj! - powiedział zezłoszczony chłopak, który dostał walizką w nogę. Popatrzył na nią takim wzrokiem, którego jeszcze nie rozszyfrowała. Mieszanina złości, arogancji i zdziwienia. Przetarł ręką jeansowe spodnie, jakby usuwał brud i popatrzył na nią błękitnymi oczami jakby czekał na ukłony i hołdy.
- Oo, przepraszam. - odpowiedziała od razu. Jej brązowe, długie włosy właśnie zaplątały się się wokół twarzy. Jak zwykle - pomyślała.
- Lepiej upilnuj te włosy, zanim pozabijasz ludzi. - rzucił i odszedł.
Odwróciła się za nim aby spojrzeć na człowieka najbardziej aroganckiego i nie miłego jakiego kiedykolwiek widziała. O zrobił to samo i spotkali się wzrokiem. Gabriella zaraz zawróciła i poszła usiąść na ławkę. Nie siedziała zbyt długo. Po chwili poczuła, że ktoś ją targa za ramię. Otworzyła oczy i ujrzała roześmianego starszego mężczyznę, miał może 50 lat. Szybko ściągnęła słuchawki.
- Dzień dobry! Może panienka Gabriella? - zapytał bardzo przyjemnym głosem.
- Dzień dobry, tak to ja. Pan John?
- Och, mów mi John. Czuję się młodziej - zaśmiał się ukazując białe równe zęby. - Dawaj walizkę, ruszamy do auta.
- Ja mogę ją nieść. - powiedziała z uśmiechem, nie chciała dawać takiej ciężkiej walizki starszemu panu.
- A skończ... - poklepał ją po ramieniu i pokazał palcem gdzie idą. - Pupa cię czasem nie boli od tego siedzenia?
- Jeśli mm być szczera, to nie jest najlepiej ale też nie najgorzej. - spojrzała na brudnego pickupa, do którego szedł John - To pana auto? - zapytała.
- Jestem John, zapomniałaś już? - znowu się zaśmiał - Tak, wskakuj!
Przez drogę wiele rozmawiali, najwięcej i jego żonie i jednym podopiecznym. Julie podobno jest wyśmienitą gospodynią i najlepszym cukiernikiem na świecie. Gdy skończył zachwalać przeszedł do Damona, ich przybrane dziecko.
- Damon to dobry chłopak, trochę ostry i nerwowy, ale ma ogromne serce. Polubicie się na pewno. - zapewniał. - Dużo pomaga przy gospodarstwie i przy rybach.
- Jakie masz zwierzęta, John? - jego imię wymówiła z uśmiechem od ucha do ucha.
- Kozy, kilka krów i barany. Noo i kilka kotów, bo Juli bardzo je kocha, a ja jakbym mógł wybierać, nigdy w życiu nie chciałbym mieć tych zapchlonych sierściuchów.
- Koty są urocze! - broniła Juli.
- W twoim stanie raczej przebywanie z kotami nie jest wskazane. - powiedział poważnym tonem.
- Ktoś jeszcze wie oprócz pana i Juli? - zapytała patrząc na jego lekko pomarszczoną twarz.
- Nikt więcej. Postanowiliśmy Damonowi nic nie mówić, żeby nie docinał ci, ale i tak się dowie kiedy przyjdzie na świat.
- Dokładnie. A jak ze szkołą? Tata miał załatwić wszystko.
- Szkołę ukończysz na Cornwall & Isles. To dobra szkoła. To ostatni rok, prawda?
- Tak. Na szczęście, bo zawsze jakoś mnie odrzucało od szkoły. - zaśmiali się obydwoje.
                         Gdy John tachał walizkę Gabrielli, ona rozglądała się z zadziwieniem. Nigdy w życiu nie widziała tylu pachnących kwiatków, krzewów i drzew w jednym ogrodzie. Jak ona to pomieściła wszystko? pytała samą siebie. Nagle drzwi otworzyła Juli i wybiegła na przywitanie.
- Kochanie! - patrzyła na męża i podbiegła do Gabrielli - Jesteś już! - zaśmiała się i przytuliła ją mocno.
- Myślałem, że tylko mnie tak będziesz witać - powiedział poruszony John a po chwili powagi roześmiał się.
- Jesteś chyba podobna do matki, bo ojca ani troszkę nie widzę w tobie! - na myśl o mamie wyraźnie posmutniała. - Wejdźmy do domu.
Zaprowadziła ją do kuchni i zaczęła sporządzać miętową herbatę, mówiąc, że taka jest najlepsza po długiej podróży. Dom był ładnie umeblowany, na każdym parapecie były poustawiane doniczki albo z kwiatami albo z przyprawami. Było bardzo podobnie, jak wtedy gdy mama jeszcze żyła. Pomiędzy jej stopami przechodził kot, bardzo dużych rozmiarów. Na jego widok Gabriella otworzyła szerzej oczy.
- To kot Damona, Leo. - uśmiechnęła się do Gabrielli.
Leo niespodziewanie wskoczył na kolana Gabi i prosił ją aby głaskała go.
- O matko! Cóż za niespotykany widok! - powiedziała dziwnie ucieszona Julie - A już myślałam, że ten kot nienawidzi nikogo!
Gabriella nie zdążyła nic nie odpowiedzieć, bo pewien głos zapadł szybciej.
- Bo tak jest. - Damon nonszalanckim sposobem wszedł do kuchni.
- O matko... - powiedziała cicho, ale Damon chyba ją usłyszał, bo posłał jej dziwne spojrzenie.
To jego uderzyła walizką w parku.

_________________
Hej :D
Następny rozdział pojawi się troszkę później, bo muszę zadbać o zdrowie :)
Ale przerwa nie będzie trwała dłużej niż tydzień, także do napisania! ;*

5 komentarzy:

  1. Rozkręca się. :) Czekam na ciąg dalszy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Super :P Ja chcę wiedzieć, jak zareaguje Damon :D Twoje opowiadanie robi się coraz lepsze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. mam nadzieję, że uda mi się go dokończyć ;)

      Usuń
  3. wow! piszesz bardzo ciekawie:). zapraszam do siebie http://kindascarystory.blogspot.de/2015/06/1.html?m=1

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dziękuję :)
      zajrzałam już na Twojego bloga :)

      Usuń

Dziękuję za każdy komentarz! ;)